Indeks alfabetyczny

Bibliografia

Lata całe byłem przekonany o sensowności i ważności prze­konywania; wydawało mi się, iż jeśli umie się znaleźć argumenty, świadczące o słuszności jakiejś sprawy czy jakiegoś poglądu i, co ważne, zdoła się je podać w sposób przekonywający - rzecz jest w zasadzie załatwiona. Kiedy przez parę lat, mając możność pisania w rozmaitych pismach z "Polityką” na czele, nie mogłem wielu rzeczy powiedzieć ze względu na blokady redakcyjne i cen­zuralne, żyłem w fałszywym przekonaniu, że gdyby bariery te pęk­ły, gdyby można było napisać wszystko - nie trzeba by już nicze­go więcej.

W mojej świadomości pętało się, wciąż może nie całkiem precyzyjnie sformułowane, a tak typowe dla marcowej generacji przekonanie, iż otaczająca rzeczywistość istnieje w takim właś­nie kształcie na skutek jakiegoś kolosalnego nieporozumienia, a co za tym idzie, naszym obowiązkiem jest nieporozumienie to wyjaśnić. W dużej mierze z tego właśnie przekonania wynikała, wia­ra w sensowność pisania do władz rozmaitych listów, z których każdy zawierał w sobie - może niekoniecznie wyrażoną wprost - nadzieję, że jego adresat, dobry car otoczony przez złych dorad­ców, nie jest poinformowany o tych czy innych nieprawościach widocznych świetnie dla innych, bądź tez, że nie rozumie grozy sytuacji.

Listami tymi dawaliśmy - chcąc nie chcąc - wyraz swojemu uznaniu dla legalności będących adresatami władz, dobrowolnie podejmując korespondencję przyznawaliśmy im prawo podejmowania decyzji, swoim podpisem stwierdzaliśmy, że adresaci są partne­rami w dyskusji. A przecież, tak jak nie każdemu podaje się rękę, tak i nie do każdego pisuje się listy. Istnieją sytuacje, w któ­rych umiejętność przekonywania i dyskusji jest umiejętnością zupełnie bezwartościową, kiedy liczy się tylko siła. Mnóstwo już napisano ó deprecjacji słowa we współczesnej Polsce, mając najczęściej na uwadze oficjalne kłamstwo, zalewa­jący nas codziennie potok nowo-mowy, ale bodaj czy nie straszniejsze jest to, że jeżeli nawet ktoś zdecyduje się mówić prawdę,- zdecyduje się z nowo-mowy zrezygnować i formułować myśli w normalnym, zdrowym języku - bywa, że tak niewiele z tego wynika...

W zamierzchłych czasach naszych dziadków bywało tak, że jeżeli ujawniło się publicznie - a czasem tylko zagroziło ujaw­nieniem - czyichś ciemnych sprawek - delikwent po prostu strze­lał sobie w łeb, albo przynajmniej wycofywał się z życia publicz­nego. Taka była siła prawdy. W ciągu dwu ostatnich lat ujawnili­śmy w Polsce tyle prawdy skrywanej i kompromitującej, ile. w nor­malnych warunkach starczyłoby do spowodowania śmierci politycz­nej setek tysięcy nieuczciwych działaczy; trzeba mówić już nie o polskiej Watergate, ale o politycznej bombie atomowej - cóż jednak, skóro po wybuchu okazało się, że zanim tę bombę zdoła­liśmy rzucić, ci, przeciw którym miała być użyta, zdążyli zaopa­trzyć się w środki, skutecznie zabezpieczające ich przed śmier­cionośnym działaniem - oto dzisiaj orientujemy się, że właściwie można postawić kropkę i sakramentalne quod est demonstrandum , bowiem co miało być dowiedzione, dowiedzione zostało i przed nami znacznie więcej miaro­wego kręcenia korbą powielacza niż efektownych filipik do napisania.

W niezależnych naszych drukarniach, gdzie każdą kartkę drukuje się oddzielnie - trzeba je tym czy innym sposobem li­czyć, żeby otrzymać tę samą ilość poszczególnych stron - czyn­ność ta, przy wzrastających nakładach, robi się coraz bardziej uciążliwa, więc rodzi się pomysł: przecież łatwiej liczyć na kilogramy niż na sztuki . I oto na przykład jeden kilogram zadrukowanego papieru klasy III to circa 200 kart; i dlatego lepiej liczyć w kilogramach. Nie tylko dlatego, że prościej, ze nie pęta ją się niepotrzebne utrudniające rachunek zera; istotne, abyśmy mieli świadomość, ile jeszcze ton zadrukowanego papieru musi przejść przez nasze ręce, żeby te wszystkie dowiedzione prawdy upowszechnić tak, aby uzyskały społeczną moc, aby przestały być tylko ściśle i naukowo wyznaczonymi konstrukcjami teoretycznymi a stały się społeczni praktyką.

I tylko czasem, w tej ciężkiej i nieefektownej pracy przy wałkowaniu czy składaniu, magazynowaniu czy rozwożeniu pojawia się wychuchane, wypieszczone marzenie: żeby tak znalazł się skądś taki muzealny, ale żywy, z krwi i kości człowiek, który by w prywatnej rozmowie zechciał wygłosić pogląd, że wszystko, jest dobrze, sprawiedliwie i słusznie, a idzie jeszcze ku lep­szemu, sprawiedliwszemu i słuszniejszemu. Cóż by to była za frajda zasypać go argumentami, rozbić jego myślowe konstrukcje, w proch i pył, rozsypać jego wywody... Ale cóż , kiedy dziś ta­kie czasy, że nie ma nie tylko mięsa, ale nawet komunistów, a tylko ersatze - jacyś faceci z czerwonymi legitymacjami, którzy próbują nas przekonywać nie że ustrój jest dobry, ale że w każdej chwili grozi interwencja radziecka. Co robić - ko­mercyjna szynka, komercyjny komunizm.

Indeks alfabetyczny